Slash feat. Myles Kennedy & The Conspirators & ... Doda w łódzkiej Atlas Arenie

  • 20 November, 2015
  • Michał Balcer

Stare przysłowie mówi, że jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Ja lubię Guns ‘n’ Roses, ale takie prawdziwe: z Axlem Rosem, Duffem McKaganem, Mattem Sorumem (lub Stevenem Adlerem), Slashem, Izzym Stradlinem, a nie tylko z tym pierwszym i grupą jego nowych muzyków, jakkolwiek nie śmiem niczego im odmawiać. Tak samo mam z Velvet Revolver - niby jest tutaj aż trzech instrumentalistów z Gunsów, ale nie ma Axla i najzwyczajniej brakuje mi tego charakterystycznego głosu.

Ostatnio pojawiły się plotki o tym, że muzycy znów zaczną grać razem. Niestety to nieprawda, więc póki co musimy się cieszyć tym co mamy: show Guns ‘n’ Roses Axla trzy lata temu w Rybniku oraz występ Slasha rok temu w katowickim Spodku. Wczoraj genialny gitarzysta znów pojawił się u nas - tym razem w łódzkiej Atlas Arenie - wraz z Mylesem Kennedy’m & The Conspirators. 

Wybierając się na koncert nastawiałem się przede wszystkim na piosenki z dorobku najsłynniejszego z zespołów Slasha. Jego nowe utwory niespecjalnie do mnie przemawiały. O tym jak bardzo się myliłem, przekonałem się dość szybko. Już od pierwszego kawałka - „You’re A Lie” - wyczuć można było, że to będzie niezapomniany spektakl. Numery pochodzące z solowych płyt gitarzysty, które stanowiły większość w setliście, na żywo brzmią kapitalnie i niezwykle energetycznie. Zupełnie inaczej je się odbiera aniżeli słuchając ich w domowych warunkach. Wielka w tym oczywiście zasługa muzyków, a największa z pewnością wokalisty, który idealnie nadaje się na frontmana. Nie odgrywał on tutaj żadnej drugoplanowej roli na dworze króla Slasha. Są dla siebie równorzędnymi partnerami na scenie, co kompletnie mnie zaskoczyło, ponieważ spodziewałem się, że Kennedy jest dla niego tylko śpiewającą przystawką. 

Tak jak wspomniałem wyżej w piątkowy wieczór usłyszeliśmy przede wszystkim piosenki pochodzące z trzech dotychczasowych, solowych krążków Slasha. To od samego początku była ‘jazda bez trzymanki’, pełna jego gitarowych popisów. W sumie to artyści pozwolili nam złapać nieco oddech dopiero przy dwunastym utworze, którym była ballada „Starlight”, w trakcie której Atlas Arena rozbłysła setkami telefonów komórkowych. Fanom bardzo przypadły również do gustu kompozycje: „Anastasia”, „Beneath The Savage Sun” i „Bad Rain”. Zwłaszcza ta pierwsza została entuzjastycznie przyjęta przez publiczność zgromadzoną w obiekcie przy Alei Bandurskiego. 

Co do przebojów Guns ‘n’ Roses to jako pierwszy został wykonany utwór „Nightrain”, po którym setki cylindrów przygotowanych przez Antyradio poleciało w górę. Tak oto sympatycy Slasha powitali go w mieście włókniarzy. Ponadto gitarzysta ze swoimi kolegami zagrali jeszcze pięć numerów Gunsów: terminatorowe „You Could Be Mine” (to cud, że ilość decybeli zaserowowanych nam podczas tego nagrania nie rozwaliła łódzkiej hali w proch i pył), „Welcome To The Jungle”, „Rocket Queen”, „Sweet Child O’ Mine” i „Paradise City”. 

Warto zatrzymać się chwilę przy dwóch przedostatnich hitach. „Rocket Queen” trwał kilka minut i była to laurka jaką Slash sam sobie wystawił. Grał jak natchniony, a ja miałem wrażenie jakby wszyscy w Atlas Arenie zajęli się w końcu odbiorem muzyki: ludzie przestali jeść wszechobecne zapiekanki, pić colę i piwo, grzebać w telefonach i łazić bez celu po płycie i trybunach. Wszyscy niemalże nieruchomo patrzyli na środek sceny, gdzie nieśmiały (ponoć) gość w ciemnych okularach, lokach i wielkim cylindrze wywijał na gitarze. Absolutna magia! 

„Sweet Child O’Mine” zaczął się od niespodzianki, gdyż ni stąd, ni zowąd obok Slasha pojawiła się... Doda! To nie żart. O tym, że ma ona ciągoty do śpiewania tego kawałka wiadomo nie od dziś, ale że wykona go podczas koncertu razem ze swoim idolem, to chyba nikt się nie spodziewał. I możną ją lubić, bądź nie, ale obiektywnie trzeba przyznać, że ma kawał głosu i ze swojego zadania wywiązała się co najmniej bardzo dobrze. Spełniła zapewne swoje marzenie, a przy okazji po raz drugi została cichą bohaterką Atlas Areny, że z przymrużeniem oka i męskim westchnieniem wspomnę tylko jak w ubiegłym roku na występie Aerosmith pokazała swój biust. 

Wracając jeszcze do wczorajszego repertuaru to muszę dodać, że miłym akcentem było według mnie zagranie utworu „Slither” Velvet Revolver, w którego wstęp wpleciono z kolei fragment „Feel Like Makin’ Love” Bad Company. Niestety to już był koniec zasadniczej części koncertu. Jeszcze tylko „Paradise City” na bis i zapaliły się światła w Atlas Arenie. 

A Slash... No cóż - świetna forma, ochota do grania i doskonała setlista. On na pewno nie rozmienia swojej legendy na drobne. A teraz typowo rock ‘n’ rollowe życie - jeszcze jedno miasto na koncertowej mapie świata odhaczone, kolejny hotel i w drogę, bo już w niedzielę następny występ - w Mińsku. 


Slash feat. Myles Kennedy & The Conspirators & ... Doda w łódzkiej Atlas Arenie" data-numposts="5">

Nadchodzące wydarzenia